Święta Bożego Narodzenia to jedno z najpopularniejszych świąt,
jakie obchodzi człowiek. Mieszkańcy wioski Konohagakure nie odchodzili od tej
zasady. Mimo tego, że większość z nich wyznawała buddyzm albo shintoizm, to
widok iglastego drzewka ozdobionego łańcuchami i światełkami wzbudzał radość w
sercach mieszkańców osady.
Kakashi Hatake,
młody, dwudziestosześcioletni, przystojny jounin klęczał przy kartonie z
ozdobami choinkowymi. Wyjął z niego wszystko – począwszy od bombek i pierników,
które w zeszłym roku zrobiła jego narzeczona, aby móc powiesić je na gałązkach,
przez kolorowe łańcuchy aż po sznur światełek choinkowych, którym… brakowało
żarówek. Nie wszystkich, ale niektórych brakowało.
Kakashi podrapał
się po głowie, zastanawiając się, gdzie się podziały. Był pewny, że w zeszłym
roku chował je do tego kartonu i był niemalże pewny, że schował go do piwnicy,
którą zamknął na cztery spusty, aby czasem ktoś niepowołany nie zrobił jakiegoś
psikusa.
Schował wszystko
jeszcze raz, po czym na nowo zaczął wyjmować zawartość. Może coś przeoczył?
Może lampki zaplątały się w jeden z łańcuchów?
Pokręcił głową.
Gdyby tak było, wypadłyby, gdyby ten nimi potrząsał.
Mężczyzna musiał
przyznać przed samym sobą, że nie ma bladego pojęcia, gdzie one mogą być.
Westchnął.
Jedyna nadzieja była w Rani. Zawołał ją:
- Kochanie,
widziałaś gdzieś lampki choinkowe?
Usłyszał ciche
kroki dziewczyny. Po chwili Rani stanęła w progu, trzymając na rękach
dziewięciomiesięcznego niemowlaka. Chłopczyk miał wielkie, czarne jak u ojca
oczy i szare włosy. W dłoniach trzymał kawałek bagietki, którą wcześniej
pogryzał.
W pewnym
momencie bułka wylądowała na podłodze, a chłopczyk zaczął płakać, wskazując na
pieczywo, które smętnie leżało na ziemi.
Rani chciała
podnieść nieszczęsną bagietkę, ale ubiegł ją Kakashi. Otrzepał bułkę z kurzu,
ale i tak został na niej brud.
- Dada! –
usłyszał głos swojego synka. Chłopczyk wyciągał tłuste rączki do ojca, a raczej
w stronę bułki, którą ten trzymał.
- Shiko… Nie
możesz, nie widzisz, że jest brudne? – powiedział Kakashi, pokazując mu
zanieczyszczoną bułkę. – Chcesz, żeby bolał cię brzuszek?
Niemowlę
spojrzało na niego smutno, wciąż domagając się utraconego wcześniej pokarmu.
Gdy Shiko go nie otrzymał, rozpłakał się.
Kakashi
westchnął. Ten dzieciak miał niepohamowany apetyt, zupełnie jak on w jego
wieku. Hatake obawiał się, co będzie później, kiedy ten podrośnie.
Shiko płakał
coraz głośniej. W końcu Kakashi wziął go od Rani na ręce i spróbował go choć
trochę uspokoić. Przytulił do siebie zapłakane dziecko i zaczął je kołysać na
swojej piersi.
- Jeśli chodzi o
lampki, to nie widziałam ich. Myślałam, że schowałeś je razem z pozostałymi
ozdobami – powiedziała, kucając przy kartonie i na nowo zaczęła go
przeszukiwać.
- Bo chowałem je
do tego kartonu. Nie mam pojęcia, gdzie one mogłyby się podziać, nic nie
przychodzi mi do głowy – mruknął, idąc w kierunku kuchni. Shiko pochlipywał
cichutko na jego ramieniu. Czuł, że nie dostanie kolejnego kawałka bułki.
Kakashi posadził
chłopca na dziecięcym krzesełku, sam wziął pozostałą bagietkę i ułamał
odpowiedni kawałek.
Usiadł naprzeciw
krzesełka, w którym siedział Shiko, po czym oderwał kawałeczek od bułki i podał
synkowi. Ten włożył go sobie do ust niemalże z namaszczeniem i zaczął żuć. Po
chwili przełknął i znów poprosił Kakashi’ego o kolejny kawałeczek. Znów przeżuł
i znów przełknął. Ale tym razem coś poszło nie tak. Shiko pochylił głowę, a z jego
ust wydostała się treść żołądka, która częściowo wylądowała na krzesełku,
bluzeczce i spodenkach chłopca.
Kakashi widząc
to, czym prędzej uniósł synka, drugą ręką chwycił papierowy ręcznik i oczyścił
brudną buzię. Nie rozumiał, dlaczego Shiko zwymiotował. Do tej pory nigdy się
to nie zdarzyło. Może go przekarmił?
W tym momencie
poczuł, jak kolejna porcja wymiotów ląduje na jego czystej, granatowej bluzie.
Spojrzał na
synka. Chłopczyk był blady i spocony. Coś było nie tak.
- Rani! Chodź
tutaj! – krzyknął, próbując utrzymać przelewające się przez ręce niemowlę. –
Shiko jest chory!
- Kakashi, na
bogów, przysięgam, jeśli to kolejny żart, to… - usłyszał. Rani gdy tylko weszła
do kuchni, zrozumiała, że jej narzeczony nie żartował. Bynajmniej nie tym
razem.
Błyskawicznie
znalazła się przy synku i dotknęła czoła malca. Dziecko było całe rozpalone.
Nie rozumiała
jednak, dlaczego tak nagle chłopczyk się rozchorował. Przecież nie dalej jak
pięć minut temu wszystko było z nim w porządku. A może po prostu nic nie zauważyli?
Shiko był niezwykle zdrowym niemowlakiem – nie miewał kolek, nie łapał kataru,
po prostu nic. No więc dlaczego teraz był w tak poważnym stanie?
Nagle rozległo
się przeraźliwe wycie. To Shiko znów zaczął płakać. Jego organizm bronił się
przed chorobą. Po krótkiej chwili chłopczyk zrobił się cały czerwony. Z każdą
sekundą płakał coraz głośniej.
Jego rodzice
natychmiast pojęli, że muszą z nim iść do szpitala.
Kakashi rzucił
szybkie spojrzenie Rani. Ta wybiegła z kuchni i popędziła po schodach na górę.
Mężczyzna natomiast udał się do przedpokoju, gdzie na wieszaku wisiała kurtka
malca i jego własna.
Posadził
wrzeszczącego chłopca na blacie stolika, po czym schylił się po butki Shiko i
założył je dziecku.
Po chwili
Kakashi z synkiem na rękach stali już przy drzwiach, ubrani tak, jakby
wybierali się na biegun północny.
- Spotkamy się w
szpitalu, weź tylko najpotrzebniejsze rzeczy! – krzyknął, a po chwili już go
nie było.
Pędził
ośnieżonymi uliczkami wioski. Shiko wrzeszczał w niebogłosy, tuląc się do ojca.
Kakashi przyciskał małego do siebie, szepcząc:
- Wszystko
będzie dobrze, mistrzu… Wszystko będzie dobrze… To pewnie tylko zwykła kolka...
Będzie dobrze… - instynktownie wiedział, że to nie była „zwykła kolka”. To
musiało być coś gorszego. Może rotawirus? Albo czerwonka? Albo jeszcze coś
gorszego. Jeżeli Shiko był poważnie chory, to… nie, on sobie z tym nie poradzi,
nie da rady. Przecież kochał małego nad życie. Był taki szczęśliwy, kiedy Rani
powiedziała mu, że będą mieli dziecko. Był najszczęśliwszym człowiekiem na
świecie, a teraz co? To szczęście mogło zostać mu odebrane bezpowrotnie.
Czuł, że ludzie,
którzy spacerowali, przyglądają się jemu – Kakashi’emu Hatake, najbardziej
rozchwytywanemu jouninowi w wiosce, trzymającego na rękach niemowlę, które
najprawdopodobniej było jego dzieckiem… Widział te nienawistne spojrzenia
kobiet, które jeszcze rok temu zrobiłyby wszystko, aby się z nimi umówił.
Zacisnął zęby.
Miał ochotę wrzasnąć im prosto w twarz: „Odpierdolcie się ode mnie i od mojej
rodziny!”, ale nie zrobił tego. Wiedział, że nie miałoby to żadnego, ale
żadnego sensu. W tym momencie liczył się dla niego tylko i wyłącznie Shiko.
Nikt inny. Niech myślą sobie o mnie i o
Rani, co chcą. To moja narzeczona i mam gdzieś to, co ludzie o nas, o naszym
związku, sądzą. Mam ich wszystkich gdzieś…, pomyślał, przyspieszając.
W tej chwili
spostrzegł budynek szpitala.
Z Shiko było
coraz gorzej. Malec zupełnie przestał reagować na jakiekolwiek bodźce. W pewnym
momencie chłopczyk wychylił się przez ramię ojca i ponownie zwymiotował. Tym
razem krwią.
Kakashi poczuł,
że uginają się pod nim kolana. Nie może
umrzeć… nie on, proszę, nie zabierajcie mi go…, błagał w myślach,
zaciskając na kilka sekund oczy. Czuł zbierające się łzy. Nie mógł pozwolić
sobie na płacz, musiał być twardy. Dla niego. Dla Shiko.
Pędząc ile sił w
nogach, wbiegł do szpitalnego holu. Wszędzie kręcili się lekarze i
pielęgniarki, ale żaden z nich nie zwrócił na mężczyznę uwagi. Zupełnie tak,
jakby był niewidzialny.
Był wściekły.
Możliwe, że jego dziecko umierało w tej chwili, a oni olewali go jakby nigdy
nic.
Podszedł
wściekłym krokiem do recepcji, przy której siedziała młoda, czarnowłosa
pielęgniarka. Hatake znał ją tylko z widzenia. Ot, kolejna kobieta, która
zawracała mu, za przeproszeniem, dupę, w przeszłości.
Na nieszczęście
Hatake przed nim było jeszcze trzech pacjentów. Tym, którego obsługiwała wyżej
wymieniona pielęgniarka był dziadek, z artretyzmem i bardzo zaawansowaną
demencją starczą. Usiłował przekonać pielęgniarkę, że nazywa się Soichiro
Yamamoto. Kobieta natomiast prosiła go, aby wziął kartę pacjenta, usiadł na
krzesełku i wpisał prawdziwe dane
osobowe.
- Nobu, to jest
twoje prawdziwe imię, nie żaden Soichiro. Soichiro to twój syn, pamiętasz? –
mówiła do niego tonem osoby, która gani pięciolatka.
- To ja jestem
Soichiro i żądam, aby natychmiast przyniesiono moje zamówienie! – powiedział
głośno staruszek. – Czekam na nie już prawie godzinę, niech ktoś wreszcie… - do
Nobu podszedł jeden z sanitariuszy i zaprowadził narzekającego starca na
odpowiedni oddział.
Kolejka
przesunęła się odrobinę. Mimo tego i tak to wszystko trwało zbyt długo. Kakashi
tracił cierpliwość. Służba zdrowia i ten ich zapał do pracy.
- Dada… -
odezwał się cicho Shiko. – Dada…
Mężczyzna
poprawił chwyt i mocniej przytulił synka.
Czuł, że było
coraz gorzej. Shiko był coraz słabszy, Kakashi coraz bardziej zmartwiony i
wkurzony.
W końcu uderzył
otwartą dłonią w blat recepcji.
- Do jasnej cholery,
czy ktoś może wreszcie zbadać mojego syna?! – powiedział głośno.
- Nie widzi pan,
że inni też potrzebują lekarza? Proszę o odrobinę cierpliwości! – odwróciła się
w jego stronę i zamarła. Rozpoznała go. – A, to ty, Kakashi… Poczekaj z
piętnaście minut.
- Nie mam czasu,
nie widzisz, że moje dziecko jest chore? – w tej chwili miał gdzieś bycie
uprzejmym. – Zawołaj jakiegoś lekarza!
Pielęgniarka
była jednak strasznie uparta i wciąż kazała mężczyźnie czekać na swoją kolej.
- Cholera jasna! – krzyknął tak głośno, że
Sakura, która pełniła dyżur na sali segregacji, wystawiła nos zza drzwi, po
czym wyszła z pomieszczenia.
Podeszła do
Kakashi’ego i złapała go za ramię, ciągnąc w zupełnie innym kierunku.
Zatrzymali się w
pobliżu bufetu. Tam Haruno założyła ręce na piersi i spojrzała na swojego
byłego nauczyciela.
- Sensei,
rozumiem, że jesteś zdenerwowany, ale na miłość boską, to jest szpital, uspokój
się! – syknęła. – Inaczej będę zmuszona cię stąd wyprowadzić.
Kakashi
westchnął.
- Shiko… -
zaczął.
Dziewczyna
spojrzała na niego i dopiero wtedy zrozumiała, dlaczego Kakashi był taki zły.
Życie jego synka było zagrożone.
- Chodź za mną,
Kakashi. Zajmę się nim – powiedziała, po czym zaprowadziła mężczyznę na oddział
dziecięcy.
- Wiesz, co
mogło spowodować krwawą biegunkę i tak wysoką gorączkę? – zapytała dziewczyna
zaraz po tym, jak dotarli na miejsce. Tam położyli niemowlę w łóżeczku i
podłączyli mu kroplówkę z solą fizjologiczną.
Kakashi siedząc
na krześle, wpatrywał się w śpiącego spokojnie synka, któremu dali leki
przeciwbólowe i uspokajające, dzięki którym zmęczony płaczem malec zasnął.
- Nie… -
szepnął. Tak cholernie się o niego bał. – Nie mam bladego pojęcia. Jeszcze
godzinę temu nic mu nie było. Śmiał się i gaworzył, a teraz… Sakura, czy mały
będzie żył? – spojrzał na nią smutno.
Dziewczynie
krajało się serce, widząc go takiego. Mężczyzna był cały blady i roztrzęsiony,
w oczach miał łzy, które mimowolnie co jakiś czas spływały mu po policzkach i
wsiąkały w maskę, przez co ta była cała mokra. Nigdy go takim nie widziała.
Myślała, że tego człowieka nic nie jest w stanie złamać. Myliła się. Teraz,
widząc go podłamanym, zrozumiała, że nawet on jest w stanie cierpieć katusze.
Nie mogła pozwolić, aby małemu Shiko Hatake spadł włos z głowy. Jeżeli tak się
stanie, Kakashi nigdy jej tego nie wybaczy.
- Najpierw
musimy znaleźć przyczynę jego stanu. Twierdzisz, że jeszcze godzinę temu nic mu
nie było… - przyłożyła palec do ust, spoglądając na chłopczyka. – A przypadkiem
nie zginęło u was coś w domu? Na przykład śrubka, albo coś podobnego?
Kakashi zamarł. To niemożliwe… Po prostu niemożliwe…
- Sakura, a
jeżeli on… połknął coś ostrego, na przykład… żaróweczkę, to co?
Czuł na sobie
jej wzrok. Świetny był z niego ojciec, skoro doprowadził do czegoś takiego.
- To mamy
naprawdę, ale to naprawdę poważny problem, Kakashi – odparła.
Zleciła rentgen
chłopcu. Podczas gdy czekali na wyniki, Kakashi siedział przy łóżku synka,
głaszcząc chłopca po srebrnych włoskach.
- Twoja mama
mnie zabije, Shiko… - powiedział cicho. – Co ze mnie za ojciec, do jasnej
cholery… Przecież mogłem cię zabić… Jasna cholera… - załkał.
W tej samej
chwili usłyszał znajomy głos.
- Kochanie!
Poczuł, jak jego
serce na moment przestaje bić. Jak miał jej to powiedzieć? Że prawie zabił ich
dziecko?
Odwrócił się.
W ich stronę
biegła Rani, trzymając w lewej dłoni torbę z rzeczami ich synka.
Kakashi wstał
powoli. Bał się na nią spojrzeć.
Dziewczyna
puściła torbę, która z hukiem spadła na podłogę i zarzuciła Kakashi’emu ręce na
szyję. Wtuliła nos w jego pierś, nie przejmując się, że jego bluza jest cała w
wymiocinach. Objęła go mocno, płacząc.
Hatake bał się
jej dotknąć. Stał, cały spięty i nie odwzajemnił uścisku. Rani to wychwyciła i
odsunęła się odrobinę. Zadarła wysoko głowę, po czym popatrzyła mu w oczy,
pytając:
- Kakashi,
skarbie, co z nim?
Westchnął. Już
sam siebie nienawidził, co będzie, jeżeli ona też go znienawidzi? Wtedy życie
straci dla niego jakikolwiek sens. To właśnie ona i Shiko powodowali, że chciał
się uśmiechać, że czuł się komuś potrzebny. Co będzie, jeżeli to wszystko
zniknie? Gdyby nie ta dwójka, już dawno by ze sobą skończył.
- R-rani… Mały…
Mały połknął żaróweczki od lampek choinkowych… Nie dopilnowałem go przez
chwilę, a on w tym czasie… Wiesz, jakie są dzieci, lubią kolorowe przedmioty i…
Nie zauważyłem z początku, że czegoś brakuje… - usiadł ciężko na krześle,
ukrywając twarz w dłoniach. Jego silnymi ramionami wstrząsnęły spazmy szlochu.
– Nienawidzę siebie… Nienawidzę…
- Co
powiedziałeś? – zapytała Rani, patrząc na niego. Nie wierzyła w to, co
powiedział jej ukochany. Czyli to przez Kakashi’ego Shiko był w takim stanie?
To przez niego małemu groziła śmierć?
- Przepraszam…
przepraszam, tak bardzo przepraszam… - zawył, bujając się w przód i w tył. –
Jeżeli on… Jeżeli coś jeszcze mu się stanie, to…
- Na bogów,
Kakashi… Coś ty najlepszego w świecie zrobił… - jęknęła.
Wszystko się
skończyło. Znienawidziła go tak, jak przypuszczał. W sumie to jej się nie
dziwił, na jej miejscu dałby sobie w twarz. Z całej siły.
Zamiast tego
poczuł, jak jej ramiona zaciskają się na jego szyi. Po chwili go przytulała,
głaszcząc po włosach.
Nie opuściła go.
Po tym, co zrobił, nie zostawiła go. Wciąż go kochała. A przecież był takim
okropnym człowiekiem, ojcem…
- Nie jesteś
okropny… - szepnęła, po czym pocałowała go w skroń. – To mogło zdarzyć się w
każdej chwili… Pech chciał, że trafiło na ciebie. Równie dobrze to mogło być
przeze mnie…
Wybuchł
spazmatycznym szlochem, tuląc się do narzeczonej.
Wkrótce zasnął,
przytulony do Rani. Ta natomiast czuwała przy synku cały czas. Stwierdziła, że
pozwoli Kakashi’emu odespać ten koszmar.
Kilka godzin
później obudził się. Do jego uszu docierał znajomy, cienki głos.
Otworzył oczy i
pierwsze, co zobaczył, to to, jak Shiko siedzi w swoim łóżeczku i bawi się
drewnianymi klockami. Chłopczyk odzyskał dawne kolory i teraz widząc budzącego
się ojca, wyciągał do niego rączki.
Kakashi zerwał
się i zanim ktoś zdążył go powstrzymać, wziął synka na ręce i mocno go
przytulił. Shiko żył. Nic mu nie było. Ale w takim razie gdzie podziały się te
nieszczęsne żaróweczki?
W tym momencie
przed nim pojawiła się Sakura trzymająca w dłoni plastikowy woreczek z…
żaróweczkami w środku.
- Na szczęście
wyszły razem z kupką – powiedziała, wręczając mu woreczek. – Jedna z nich
podrażniła lekko ścianę żołądka małego, to stąd te wymioty, ale na szczęście
szybko temu zaradziliśmy – mówiąc to, wyciągnęła zza białego fartucha kartkę,
na której były rozpisane instrukcje. – Mały ma pić dwa razy dziennie przez
tydzień wywar z rumianku, siemienia lnianego i melisy, a wtedy wszystko powinno
wrócić do normy.
- Sakura… Nie
wiem, jak ci dziękować… Gdyby nie ty… - zaczął, chowając kartkę do kieszeni
kamizelki.
- Gdyby nie
twoja szybka interwencja, mogło skończyć się to o wiele gorzej, uwierz mi. I na
przyszłość radzę chować przed dziećmi takie rzeczy. No chyba, że chcesz do nas
ponownie trafić, co Shiko? – tym razem zwróciła się do chłopca, który patrzył
na nią ciemnymi jak u ojca oczami.
Kakashi zaśmiał
się.
- Nie, na pewno
nie chce – powiedział. – Jeszcze raz ci dziękuję, Sakura.
- Nie ma za co,
a teraz idź, Rani na was czeka, a poza tym mam jeszcze mnóstwo pacjentów – po
tych słowach pożegnała się z nimi. Shiko naśladując ojca, pomachał dziewczynie,
wołając:
- Tada!
Kakashi pocałował
synka w czubek główki, a potem ubrał go i wyszli ze szpitala, gdzie czekała na
nich Rani. W ręku znów trzymała torbę, która na nic im się nie przydała.
Mężczyzna wziął od niej ciężar, a ona stanęła na palce i pocałowała go w nos.
Zerknęli jeszcze raz na budynek szpitala, po czym odeszli
z poczuciem, że tę Wigilię będą pamiętać do końca życia.
***
Cóż... Rozdział wyszedł naprawdę dziwny, no bo kto opisuje tego typu rzeczy w takich notkach? Ogólnie to ostatnio mam naprawdę dziwny nastrój - w głowie mi tylko cierpienie, flaki i śmierć. Ale nie moja :D Chyba za dużo się naoglądałam Obcego...
Nie wiem, nie rozumiem siebie.
Kurczę, rozdział miał pojawić się wcześniej, ale sami rozumiecie - rodzina, kolacja wigilijna...
Także pozostało życzyć mi Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku 2015!
Kakashi też życzy wszystkim Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku!
Witaj :)
OdpowiedzUsuńPróbowałam przeczytać rozdział początek zapowiada się całkiem niezły, ale 45 minut walczyłam z suwakiem nie mogę go ogarnąć
Twoja Bell.
Wczoraj sprawdzałam i wszystko było w porządku. Nie wiem, co się dzieje.
UsuńTym razem w ogóle nie działa :<
OdpowiedzUsuń