5/31/2013

12. Spotkanie. Przepowiednia.

Zostałem Hokage, nie prosząc się o to stanowisko, ale nadal nie mogłem uwierzyć w to, że zostałem przywódcą Konoha, jak również w to, że Minato – sensei wrócił.
Idąc do domu wraz ze swoją żoną, myślałem o tym, jakie teraz będę miał przerąbane życie. Te obowiązki, wypisywanie dokumentów i podpisywanie wniosków. To wszystko będzie zajmowało cały wolny czas.
Nagle poczułem, że ktoś chwyta mnie za płaszcz. Jeżeli to będzie kolejna osoba, która będzie chciała mi pogratulować… Jęknąłem w duchu na samą myśl o tym, ale odwróciłem się.
Za mną stał Naruto, który uśmiechał się od ucha do ucha.
- Ohayo, sensei! – wrzasnął.
- Naruto…
- Mamy dziś trening? – zapytał podekscytowany.
Kompletnie o nim zapomniałem. Ten cały trening wyleciał mi z głowy. W sumie, to co się dziwić. W ciągu ostatnich paru godzin moje życie odwróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Już nie byłem tym samym człowiekiem, co rano. Teraz byłem Hokage. Piątym w historii Konohagakure.
- No jest, jest. – powiedziałem, patrząc na blondyna. – Dlaczego miałaby go nie być?
- No, tak szczerze, to nie wiem. – chłopak wzruszył ramionami – Może dlatego, że jesteś Piątym i nie masz czasu?
Pokręciłem głową.
- Mam czas. – odparłem – Za cztery godziny na placu treningowym nr 5.
Dokładnie w tym momencie naszła mnie myśl. A co by było, gdyby Naruto poznał swojego ojca? Nawet dzisiaj? Przecież prędzej czy później i tak by się spotkali, nawet bez mojej ingerencji.
- Aha, na ten trening przyjdzie ktoś jeszcze. – powiedziałem
- Kto? – zapytał
- Zobaczysz. – odparłem, po czym zostawiłem go zdezorientowanego.
Razem z Hanare udałem się do starego domu Czwartego Hokage, w którym najpewniej przebywał.
Nie myliłem się. Okna były otwarte, ganek zamieciony, a gałka od drzwi wypolerowana niemal do połysku.
Zapukałem, a po chwili usłyszałem kroki.
Minato otworzył nam drzwi i zaprosił do środka, po czym zaprowadził mnie i Hanare do salonu, gdzie usiedliśmy na jednej z dwóch skórzanych kanap. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nic się nie zmieniło w tym domu, nawet po trzynastu latach nie stracił dawnej świetności.
- Co was do mnie sprowadza? – zapytał Minato, siadając obok mnie.
- Naruto. – odparłem – A dokładnie to jego trening i problemy z kumulowaniem czakry.
- Jakie problemy?
- Z czakrą, sensei. Z czakrą.
Namikaze westchnął, po czym przejechał dłonią po twarzy.
- Miałem nadzieję, że to nigdy nie nastąpi…
Wbiłem wzrok w ziemię. No tak, nie spodziewał się tego.
- A Kyuubi? Nie daje mu popalić?
I tu zaczynają się schody. Jak mam mu powiedzieć, że czakra demona już dwa razy wypływała z Naruto? Przecież jak Czwarty się o tym dowie, to mnie przeklnie!
Jęknąłem w duchu. Nie, muszę mu to powiedzieć. W końcu kiedyś się dowie, a wtedy będzie jeszcze gorzej…
- Ogólnie nie, ale czasami, pod wpływem silnych emocji, siła Kyuubiego daje o sobie znać. – powiedziałem.
Minato o nic już nie pytał. Był zdruzgotany.
- A może popełniłem błąd? Może to w sobie powinienem go zapieczętować?
- Ale wtedy byś zginął. – powiedziałem spokojnie.
- Może tak powinno się stać, Kakashi! – krzyknął.
Mogłem już nic nie mówić, czasami mam za długi język, a to najczęściej się zdarza w takich sytuacjach, jak teraz. Miałem ochotę wstać i walnąć głową w ścianę, raz po raz przeklinając swoją głupotę.
- Przestań, sensei. – mruknąłem.
Przytaknął, po czym uśmiechnął się do nas.
- A ty co, Kakashi? Własnej żony nie przedstawisz?
Naprawdę jestem głupi. Jak mogłem zapomnieć przedstawić Hanare? Kretyn ze mnie…
- Aaa, no tak. To moja żona, Hanare, Minato – sensei. – powiedziałem.
- Miło mi. – odparł blondyn.
- Mnie też. – powiedziała.
Po tym znów wróciliśmy do poprzedniego tematu. Namikaze pytał jaki jest Naruto, czy ma przyjaciół i jak dobrze udało mu się zdać egzamin końcowy w Akademii.
Na wieść o tym, że blondyn jest dziwny, roześmiał się.
- No, ciekawy jestem po kim to ma. Chyba po Kusinie… Mogę się założyć, że jest tak samo nieobliczalny jak moja żona…
- Taa, pewnie… - odparłem.
Spojrzał na mnie, ja natomiast uznałem, że to jest to. Że to jest odpowiednia chwila, by powiedzieć Minato o dzisiejszym treningu. W końcu obiecałem Uzumaki’emu, że pozna dziś kogoś ważnego, więc teraz nie mogłem tego odwołać i powiedzieć: Sorry, stchórzyłem.
- Sensei… - zacząłem
- Co się stało? – zapytał.
- Towarzyszyłbyś nam, znaczy się mnie i mojej drużynie w dzisiejszym treningu? – spojrzałem na swoje dłonie, które trzymałem na kolanach.
- A dlaczego nie? Przy okazji sprawdzę jak sobie z dzieciakami radzisz. – uśmiechnął się diabelsko. – Gdzie się spotkamy?
Super. Jeszcze pomyśli, że się do tego nie nadaję…
- Na placu treningowym nr 5. – powiedziałem, wstając. – Za dwie godziny.
Minato odprowadził nas do drzwi i pożegnał, wręczając średniej wielkości pudełko z ciastem. Kiedy on zdążył je upiec?
- Dziękujemy. – odparła Hanare.
- Nie dziękuj, moja droga, to po pierwsze, a po drugie dbaj o mojego byłego ucznia. – uśmiechnął się.
- No przecież dbam. – zaśmiała się.
- Tak, widać jak dbasz. Z Kakashi’ego niedługo zostanie worek kości. – powiedział blondyn.
Spojrzałem na Hanare. Śmiać mi się chciało na widok jej miny. Wyglądała, jakby miała niemałą ochotę się rozpłakać.
- Oj, Hanare. Tylko żartowałem! – Namikaze spojrzał jej w oczy. – Odkąd pamiętam, Kakashi nigdy nie był taki szczęśliwy, jak teraz. Nigdy.
Po tych słowach poszliśmy do domu.
Usiadłem na kanapie, wziąłem książkę do ręki i zacząłem czytać. Kompletnie zatraciłem się w Eldorado. Tak bardzo, że nie zauważyłem, że Hanare weszła do pokoju, przyglądając się mi.
- Kakashi…
Odwróciłem się.
Moja żona stała w progu, na jej twarzy widać było ślady łez.
- Co się stało? – zapytałem
Nie odpowiedziała mi, tylko podbiegła i rzuciła się na mnie, przez co boleśnie uderzyłem się w podłokietnik kanapy. Hanare wtuliła się we mnie, płacząc.
- Przytul mnie, proszę… - powiedziała cicho.
Objąłem ją. Co jej się stało? Jeszcze przed chwilą była szczęśliwa, a teraz co? Dlaczego płacze?
- Czemu płaczesz? – zapytałem cicho.
- Nie płaczę, oczy mi się tylko pocą.
Zaśmiałem się cicho.
- Powiedz. Nie masz się czego wstydzić.
- Nie wiem, dlaczego, jakoś tak nagle… - szepnęła – A poza tym, to już nie jest pierwszy raz tego dnia. Jak spałeś, też miałam taki moment… ale nie chciałam cię martwić…
- No to następnym razem powiesz. Mnie możesz wszystko wyznać. – powiedziałem, uśmiechając się.
Spojrzała na mnie mokrymi oczami. Jednak na jej twarzy gościł słaby uśmiech.
Dotknąłem dłonią jej policzka.
- Pamiętaj, co ci powiedziałem.
Przytaknęła.
Podniosła się i otarła dłonią łzy.
Wstałem z kanapy, wziąłem Hanare w ramiona, po czym ją pocałowałem w czoło.
Momentalnie smutek zniknął z jej oblicza. Przejechała mi dłonią po ramieniu, uśmiechając się delikatnie. Po chwili jednak udała się do kuchni, by zacząć przygotowywać posiłek. Tak dokładnie to robiła kanapki i pakowała je do pojemniczka, który wyjęła z szafki. Włożyła jeszcze cztery kawałki ciasta.
Rany, ja mam to wszystko zjeść? No, ale czego się nie robi dla żony…
Włożyłem pudełeczko do plecaka razem z butelką wody, pocałowałem Hanare na pożegnanie i wyszedłem, by rozpocząć jeden z najgorszych treningów w historii mojego życia.


- Co tak długo, sensei? – wrzasnęli Sakura i Naruto.
Tak, znów się spóźniłem, mimo tego że wyszedłem wcześniej niż zwykle.
- Przepraszam, że znów zbłądziłem na ścieżce życia… - zacząłem.
- Co za perfidne kłamstwo! Darowałbyś sobie te wymówki, sensei!
- Dobra, już dobra. Macie rację. – rzuciłem plecak na ziemię. – Zamiast zajmować się takimi bzdurami, zacznijmy trening, co dzieciaki? Ale… zanim to zrobimy, poznacie kogoś, kto pomoże wam, a w szczególności Naruto. – tu spojrzałem na blondyna, który głośno przełknął ślinę. Najpewniej ze strachu. – Możesz już wyjść, Minato – sensei!
Po chwili z krzaków wyłoniła się osoba, na którą wszyscy czekaliśmy, mianowicie – Czwarty Hokage. Podszedł do nas, cały czas spoglądając na Naruto. Po chwili przyzwał mnie palcem do siebie, by powiedzieć mi na ucho:
- Miałeś rację, jest dziwny.
- Mówiłem. – odparłem.
Nagle naszą rozmowę przerwał nie kto inny, jak Naruto.
- Kto to, do cholery, jest!? – krzyknął.
Minato podszedł do niego i przyjrzał mu się dokładnie.
- Jestem Czwartym Hokage, synu. – odpowiedział mu Namikaze.
Chłopak nie wiedział, co robić. Zaśmiać się, czy ponownie wrzasnąć. Na ziemię musiał go sprowadzić oczywiście Sasuke.
- To twój ojciec, młotku. – powiedział.
- Ojciec? – zapytał Naruto.
- Tak. Jestem twoim ojcem. – powiedział Minato, targając blondynowi już i tak rozczochrane włosy.
- Tata… - wymamrotał, po czym rzucił się na szyję swojemu rozmówcy.
Namikaze przytulił go, wzdychając cicho.
- Tata! Mam tatę! – krzyczał raz po raz chłopak.
Spojrzałem na pozostałą dwójkę. Byli wielce zaskoczeni. Nie wiedzieli, co mają powiedzieć bądź zrobić. Stali tylko i patrzyli się w niemym zdziwieniu na swojego kolegę z drużyny.
- Sasuke, chodź, nauczę cię czegoś, a ty, Sakura poćwicz razem z Naruto i Minato – sensei. – powiedziałem po chwili.
- Hai!
Młody Uchiha szedł za mną, zastanawiając się pewnie, czego chcę go uczyć.
Stanęliśmy spory kawał od pozostałych.
- A teraz patrz uważnie, Sasuke. – ułożyłem pieczęć. – I powiedz mi, co widzisz.
Chwilę później z mojej dłoni wystrzeliła niebieska nić czakry, która zmieniła się, w dosłownym znaczeniu, w małe wyładowanie elektryczne. Chidori. Tysiąc Siewek. Technika, którą opracowałem, mając tyle lat, co Sasuke.
- To ta sama technika, którą użyłeś podczas tej misji w Kraju Wiatru. – powiedział znudzonym głosem.
- Prawdę mówiąc, to nie do końca. To jest pierwotna wersja tamtej techniki, a zwie się Chidori.
- Tysiąc Siewek? – zapytał
- Otóż to. I to właśnie niej chcę cię nauczyć. A jeśli chodzi o tamtą wersję, to było Raikiri, Przecięcie Gromu.
- I tamta druga jest, jak mniemam, lepsza.
- Dobrze myślisz, ale Chidori też wcale nie jest takie słabe, zobacz.
Wycelowałem w kamień, który znajdował się przed nami. Po chwili nic z niego nie zostało.


Trening potrwał do późnego wieczora. Wracając do domu, myślałem nad tym, która jest godzina. Najpewniej po 22… Hanare na pewno zasnęła, czekając na mnie. Ziewnąłem. No cóż, byłem zmęczony, ale taki intensywny trening z pewnością da jakieś rezultaty. Otworzyłem drzwi od domu, w którym panowała grobowa cisza. Miałem rację, wszyscy domownicy spali. Miałem tu na myśli tylko Hanare, ponieważ Sory już drugą noc z rzędu nie było w domu. Nie przejmowałem się tym jednak – w końcu kiedyś wróci. Po odświeżeniu się, poszedłem do sypialni. Moja żona spała kamiennym snem, w ogóle niczym się nie przejmując. Położyłem się obok niej i po chwili znalazłem się w objęciach Morfeusza.

Hanare, gdzie jesteś? Szukałem kobiety po całej wiosce, ale nigdzie jej nie było. Zupełnie jakby zniknęła. Nagle u mojego boku pojawił się ANBU, który kazał mi natychmiast się udać do swojego gabinetu. Chodziło o jakieś nagranie. Chcąc nie chcąc udałem się do biura i wkrótce siedziałem za biurkiem. ANBU włączył telewizor. Przez chwilę było widać czarny obraz, ale zniknął, a na jego miejscu pojawiła się Hanare. Była cała zakrwawiona, na rękach i nogach miała pełno zadrapań. Przywiązana była do żelaznego łóżka, które wyglądało na bardzo stare. Z moich obserwacji wynikło, że znajdowała się w jakiejś piwnicy.
- Kakashi! – usłyszałem przeraźliwy wrzask swojej żony. – KAKASHI!!!
Nie mogłem tego słuchać, nie wytrzymam, nie zdołam obojętnie patrzeć na jej cierpienie.
- Widzisz, co zrobiłem z twoją żoną? Widzisz, ty przebrzydły sukinsynie? – usłyszałem.
Odwróciłem się w stronę telewizora. Hanare zniknęła, a w kadrze pojawił się blady, wysoki mężczyzna o czerwonych, wężowych oczach i ukośnej bliźnie, która przebiegała przez całą jego twarz. Włosy miał również białe i tak rzadkie, że przeświecała przez nie czaszka.
Skądś znałem tego człowieka. Nagle mnie olśniło. Kiedyś zaatakował Konohę, ale udało się nam go odeprzeć. Z tego co wiem, facet musiał być już po pięćdziesiątce, ale nigdy nic nie wiadomo…
- Ten człowiek to Lacrimus Xerath. – powiedziałem, poważnym głosem.
Zauważyłem, że nie tylko mnie przeszły dreszcze. Już samo myślenie o tym człowieku przyprawiało o palpitacje serca. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, to był on. Wężousty – taki przezwisko nadał mu Jiraiya, ponieważ przypominał mu Orochmaru.
A teraz Xerach miał moją żonę.
- A teraz słuchaj, diabelski pomiocie. – kontynuował Xerach – Jeżeli do konca przyszłego tygodnia nie wpłacisz miliona ryo, pożegnasz się ze śliczną buźką twojej żony. – mówiąc to, uderzył z liścia Hanare.
W tym momencie poczułem, że znalazłem się na granicy rozsądku. Z trudem już nad sobą panowałem. Nikt nie ma prawa tykać mojej żony! Po moim trupie nawet na to nie pozwolę.
Wyłączyłem telewizor, rzuciłem pilot o biurko, gdzie rozsypał się na małe kawałeczki.
- Znaleźć mi jego kryjówkę, natychmiast! – zażądałem – Nawet, jeśli znajduje się na drugim końcu świata, macie mi ją znaleźć, zrozumiano!?
- Tak jest, Czcigodny! – powiedział ANBU, który mnie przyprowadził, po czym zniknął w kłębie dymu.

Nie zdążyłem wpłacić miliona ryo. Zabrakło mi ledwie stówy, ale nie zdążyłem. Kuso. Właśnie Lacrimus przysłał mi kolejną taśmę. To, co ujrzałem, kompletnie mnie zdołowało. Zwłoki Hanare przywiązane były do drzewa, gdzie dziobały je kruki i wrony. Po tym chwyciłem nóż. Postanowiłem ze sobą skończyć, wbijając sztylet w swoje serce.

Nagle obudziłem się zlany potem. O Jezusie, to był tylko sen, durny koszmar, najpewniej spowodowany tym ciągłym zmęczeniem. Odwróciłem się, chcąc sprawdzić, czy Hanare jest obok mnie. Była. Odetchnąłem z ulgą. Nic jej nie było. Leżała obok mnie cała i zdrowa, ale mimo wszystko postanowiłem to sprawdzić.
Potrząsnąłem nią delikatnie.
- Zostaw mnie… Chcę spać… - burknęła, odwracając się do mnie.
- Hanare, obudź się. Muszę ci coś powiedzieć. – mruknąłem.
Usiadła niechętnie.
- Co takiego? I dlaczego akurat teraz? – zapytała
- Miałem sen. Tak dokładnie to koszmar. – odparłem.
- I tylko po to mnie obudziłeś?
- Umarłaś w tym śnie.
- Jak to, umarłam?
- Umarłaś, a ja debil, nie zdołałem cię uratować.
- Opowiedz mi ten sen. – powiedziała
Przytuliłem się do niej i opowiedziałem ten koszmar. Nie była nim zachwycona. Szczególnie tym Lacrimusem.
- A znasz tego faceta chociaż?
- Kojarzę go. Kiedyś zaatakował Konohę. – mruknąłem.
- Nie podoba mi się to. – powiedziała cicho – Naprawdę mi się to nie podoba.
Przygryzła wargę.
- No nic, to był tylko sen, nie mamy czym się martwić. – oświadczyła nagle, uśmiechając się do mnie. – A teraz śpijmy, jutro ciężki dzień.
Powtórnie się położyliśmy, ale tak od razu nie zasnąłem. Miałem wątpliwości co do tego snu. Był strasznie podejrzany.


A po wtóre nie miałem jeszcze pojęcia, że okaże się proroczy.

6 komentarzy:

  1. Przeczytałam, ale mi mało. Teraz kiedy jest Minato, mój kochany blondynek to zawsze będzie mi go za mało. Ja chcę Namikaze!

    OdpowiedzUsuń
  2. No no no jaki śliczny Szablon *.*
    Bardzo zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem :)
    W szczególności cieszy mnie bardzo, że jest w nim Minato!
    Uwielbiam go wręcz <3
    Rozdział długi i lekko pisany. Dzięki czemu przyjemnie się go czytało :)
    Czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W piątek postaram się następny wstawić, macha więcej Minato będzie, jeszcze z nim nie skończyłam ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. bardzo zajebisty rozdział, chciało mi się płakać jak Naruto poznał swojego tatę, to było wzruszające, a ja myślałam, że koszmar Kakashiego był prawdziwy, jezuuu...

    OdpowiedzUsuń
  5. Wystraszyłaś mnie tym koszmarem, szczęście, że to tylko zły sen 😃

    OdpowiedzUsuń

Reklama

CREATED BY
Mayako